Typowe zarzuty w związku z akcją protestacyjną rodziców
1. Protesty są bez sensu, bo nic nie dadzą. Za późno. PiS jest jak walec i na nic nie zwraca uwagi.
Bez sensu to jest siedzenie w domu z założonymi rękami. Protest nie jest przeciwko PiS, tylko przeciwko konkretnej reformie, z której wad i opłakanych skutków w MEN zdają sobie sprawę. Jeśli zaś cały obóz rządzący uświadomi sobie, jak ogromne szkody może wyrządzić nieodpowiedzialność minister Zalewskiej, w ciągu dwóch dni przeprowadzi przez obie izby parlamentu ustawę odwołującą reformę, którą w nocy podpisze prezydent. I sprawa zamknięta.
Żadna władza nie wytrzyma powszechnego sprzeciwu rodziców występujących w obronie dzieci.
2. Protestujący wykorzystują dzieci.
Niewysłanie dzieci na kilka lekcji nie spowoduje żadnych szczególnych zaległości (zwłaszcza jeśli z powodu powszechności protestu i wysokiej absencji lekcje zostaną odwołane). Szkolny protest będzie natomiast stanowił jednoznaczną wiadomość wysłaną rządzącym o tym, co rodzice myślą o planowanych zmianach w oświacie. Protest dotyczy każdej szkoły, więc powinien być ze szkołą związany. Taka forma protestu jest dostępna dla wszystkich rodziców w każdym miejscu w Polsce. Nie muszą jechać do Warszawy na manifestację, nie muszą brać urlopu. Nie puszczając dziecka do szkoły, choćby tylko na pierwsze dwie godziny lekcyjne, zabierają głos w sprawie reformy i wysyłają wiadomość minister Zalewskiej. O to chodzi. Protest w każdej szkole może być również okazją do przeprowadzenia kulturalnej i niepartyjnej debaty wśród rodziców – będących przecież sąsiadami i znajomymi. Nie okładajmy się epitetami w rodzaju „pislamiści” albo „lemingi”, ale rozmawiajmy o tym, co jest najlepsze dla przyszłości naszych dzieci. To będzie dla nich najlepszy przykład i lekcja demokracji.
3. Protest rodziców to tak naprawdę ZNP-owska, PO-wska, KOD-owska (niepotrzebne skreślić) inicjatywa. Chodzi tylko o władzę, politykę, pieniądze (niepotrzebne skreślić), więc podpuszczają rodziców do buntu.
Nieprawda. Komitet protestacyjny tworzą wyłącznie rodzice dzieci w wieku szkolnym. A ponieważ naszym zasadniczym celem jest zatrzymać reformę, prosimy o wsparcie każdą organizację społeczną lub zawodową, która może pomóc osiągnąć ten cel, pod warunkiem że nie będzie przy tej okazji lansować swoich partykularnych interesów.
4.Testy PISA i rankingi pokazujące wysokie lokaty polskich gimnazjalistów są niewiarygodne, bo nasza szkoła uczy rozwiązywać testy, więc na testach uczniowie sobie radzą, a z rzetelną wiedzą jest dużo gorzej.
Wielu ekspertów, nauczycieli i rodziców uważa, że „testologia” jest zmorą polskiej szkoły. Więc poprawmy to! Tylko czy zmiana w tym zakresie wymaga zdemolowania całego systemu oświaty? Osobna kwestia to brak naukowego podejścia do kształtowania zarówno ustroju szkolnego, jak i podstaw programowych. Jeśli MEN nie wierzy w badania naukowców z Polskiej Akademii Nauk oraz w wyniki testów PISA, to niech przeprowadzi własne. Nie można jednak pozwolić na rewolucję w systemie oświaty, dla której jedyną bazą jest „widzimisię” polityków. Tymczasem reforma minister Zalewskiej została przygotowana wbrew powszechnej krytyce ekspertów, przez ludzi, których nazwiska nie zostały podane do wiadomości publicznej.
5. PO i PSL zlikwidowali wiele szkół, nic nie zrobili z Kartą nauczyciela, nie liczyli się z głosem rodziców, a reformę sześciolatków wprowadzali 6 lat, powodując przedłużanie chaosu.
No i co z tego? Błędy i zaniechania poprzedników (a nie da się ukryć, było tego sporo) w żaden sposób nie usprawiedliwiają destrukcyjnych działań obecnie rządzących.
6. Ja skończyłem ośmioklasową podstawówkę i czteroletnie liceum i wyszedłem na ludzi, więc to był dobry system.
To tzw. „argument prezydencki”. Jeśli się chwilę zastanowić, to jest tak niedorzeczny, że nie ma sensu z nim dyskutować. Wszyscy kryminaliści po 30-tym roku życia też kończyli ośmioklasową podstawówkę, ale przecież nie będziemy z tego wyciągać wniosków w dyskusji o ustroju szkolnym. Warto natomiast podkreślić, że likwidacja gimnazjów to jedynie element reformy edukacji i to nie najważniejszy. Ustrój szkolny to kwestia wtórna wobec spraw podstawowych: jakimi metodami, czego i kto będzie uczył nasze dzieci. A w związku ze zreformowanymi podstawami programowymi uczniowie mają mieć jeszcze więcej niż obecnie materiału do pamięciowego wkucia, zmuszać zaś ich do tego będą ci sami, słabo opłacani nauczyciele, dla których nadal nie przewidziano sensownego doskonalenia zawodowego. Przeładowany program (materiał z dziewięciu lat szkoły podstawowej i gimnazjum próbuje się upchnąć w ośmiu latach nowej podstawówki) odbiera nauczycielom resztę swobody w kształtowaniu lekcji. Protestujący rodzice niekoniecznie są przeciwko likwidacji gimnazjów. Przede wszystkim nie zgadzają się na sposób wdrożenia reformy i uwstecznienie metod nauczania oraz podstaw programowych.
7. Protesty tylko pogłębią chaos.
Jeśli protest rodziców wywoła zamieszanie, to będzie to drobiazg w porównaniu ze stanem chaosu i tymczasowości, który zapanuje przez następne 5 lat, gdy reforma edukacji wejdzie w życie.