Artykuły

Dzień nauczyciela stażysty w publicznym przedszkolu.


Budzik dzwoni o 4:30. Jedna drzemka szybko włączona, aby nie obudzić chłopaków. Jak to? Już minęło 10 minut? Niechętnie wstaję i zmierzam do łazienki. O śniadaniu nawet nie myślę, przecież jest środek nocy. Toaleta, ubieranie, łyk wody popijając witaminę D3 i C na odporność oraz przegryzając A+E, aby nie stracić głosu. Małe dzieci zarażają zanim jeszcze pojawią się u nich objawy choroby, a nauczyciel jest na pierwszej linii ognia. 5:20! Trzeba wychodzić.

Niby nie mam daleko do pracy, tylko 20 minut tramwajem, dojazd całkiem niezły. Nawet nie chcę myśleć, jak trudno byłoby wstać jeszcze wcześniej, gdybym musiała dalej dojeżdżać. Jestem pod przedszkolem o 5:55. Otwieram drzwi, szybko próbuję przedostać się do alarmu, modląc się, aby nie zapomnieć kodu i nie zrobić pobudki wszystkim mieszkańcom w okolicy. Uff… udało się, cisza i spokój.

Wstawiam czajnik na wodę, aby zrobić sobie kawę i idę do swojej sali przygotować materiały na zajęcia plastyczne i matematyczne dla dzieci oraz ilustracje do wykorzystania na zajęciach językowych. Słyszę, że czajnik się wyłączył, więc targając te kilogramy pomocy dydaktycznych wędruję do sali drugiej grupy, w której urzęduję od rana. Nauczycielka przychodzi dopiero na 8, więc do tej pory moje dzieci i jej są razem ze mną. Wymaga to ode na mnie znajomości wszystkich imion, zainteresowań oraz mocnych i słabych stron jej dzieciaków, bo przecież pracę indywidualną muszę dopasować do każdego z nich.

Zabieram się za podpisywanie kartonów imionami moich dzieci, bo później niestety nie będzie na to czasu. Zastanawiam się czy zdążę jeszcze posegregować materiały na matematykę. Wyglądam przez okno i widzę pierwszych rodziców z dzieckiem zmierzających w stronę przedszkola. Czyli nie zdążę. Szybko zanoszę swoje pomoce z powrotem do mojej sali i z uśmiechem czekam na pierwszego przedszkolaka. Na szczęście to średniak, więc praca indywidualna będzie sprawniejsza. Przypominam sobie o kawie, więc biorę łyk. Słyszę z korytarza wielką rozpacz. Oznacza to, że zaczynają się schodzić moje maluszki.

Zanim przystąpię do pracy indywidualnej, muszę uspokoić płaczące dziecko, zapewnić, że rodzic po niego wróci, znowu uspokoić. Często zajmuje to około 15 minut, podczas których z jednego płaczka robi się dwóch, a potem trzech lub czterech. Dziecko ma prawo adaptować się do przedszkola nawet pół roku, więc to, że kilkoro z nich płacze jeszcze pod koniec października jest normalne.

Uspokajając moich dwóch płaczków, jednym okiem obserwuję pojawianie się w sali kolejnych przedszkolaków, którzy od razu biegną na dywan i wyciągają klocki. Jest 7:20, już jest piętnaścioro dzieci, siłą rzeczy nie zrobię z każdym pracy indywidualnej. Moje maluchy na szczęście przestały płakać, może z nimi chociaż coś zrobię. Siadam tak, aby jednocześnie móc skupiać się na pracy indywidualnej i widzieć szalejących na dywanie. Po pięciu minutach uświadamiam sobie, że to kompletnie nie ma sensu. Starsi chłopcy wykorzystają każde moje skupienie uwagi na maluchach, aby zabrać komuś zabawkę albo wziąć przyrząd, którego sami nie mają prawa dotykać. Zachęcam moje trzylatki do zabawy się na dywanie.

O 8 przychodzi nauczycielka drugiej grupy, więc zabieram moje maluchy i zimną już kawę do naszej sali. Ustawiam ich w kółku co trwa jakieś pięć minut. Jakoś opornie im idzie wykonywanie poleceń tak rano. Gdy już są w kręgu, na rozgrzewkę zaczynamy zabawy ruchowe. Co jakiś czas dochodzi do nas kolejne dziecko.

O 8:20 trzeba zaprowadzić wszystkich do łazienki, aby dzieci się załatwiły i umyły ręce. Wielu z nich trzeba posadzić na toalecie i podciągnąć majteczki i spodenki, a nawet odkręcić kran. Samodzielność współczesnych trzylatków daje naprawdę wiele do życzenia. Później idziemy na śniadanie. Każdego trzeba na krzesełku posadzić. Gdy moje dzieci jedzą pod okiem pracownika obsługi, mam chwilę. Wieszam na tablicy ilustracje, które wykorzystam do dzisiejszych zajęć.

O 9 zaczynamy zajęcia. Cykl jest stały, aby dzieci wiedziały co po kolei: zabawa ruchowa – zabawa dydaktyczna związana z treścią zajęć – krótka rozmowa i kolejna zabawa ruchowa – zajęcia plastyczne. Taki cykl zwykle kończy się o 9:40, dzieci mają jakieś 20 minut na samodzielną zabawę, a ja chwilę na oddech i dopicie zimnej kawy.

Wyglądam przez okno. Pochmurna pogoda, ale nie wiej i nie jest mokro. Więc o 10 szybka toaleta i idziemy do szatni. Po dwudziestu minutach walki z butami, kurtkami i czapkami – uwierzcie mi: ubranie 20 dzieci na spacer we dwie osoby (bo przecież mam pomoc pracownika obsługi) nie jest łatwym wyzwaniem – wreszcie wychodzimy. Ile ja się nagadam podczas tego spaceru: „pilnujemy główki przed nami, nie idziemy po krawężniku, idziemy po lewej stronie”, nie dziwota, że po jednym spacerze gardło mam strasznie wysuszone.

Wracamy do przedszkola o 11, udaje nam się szybko rozebrać i idziemy do naszej sali i siadamy w małym kółeczku. Na dywanie pracownik obsługi rozkłada leżaczki, ponieważ dzieci po obiedzie śpią. W tym czasie czytam im bajkę i pokazuję ilustracje do niej.

O 11:30 przychodzi moja zmienniczka, teoretycznie skończyłam pracę. Za to, co robię później już nie mam płacone. A muszę zmienniczce opowiedzieć, co się działo, aby potem przy rodzicach nie świeciła oczami, że ona nie wie. Czeka też na mnie jeszcze ogromna papierkologia. Trzeba wpisać w dziennik co robiłam, trzeba zrobić ewaluacje dzisiejszych zajęć do planu pracy, trzeba poprawić scenariusz wrześniowych zajęć obserwacyjnych, bo dyrekcji wciąż coś się nie podoba… A właśnie… dyrekcja przyszła i zapowiedziała, że 30 i 31 października będę musiała zostać na drugą zmianę, bo inna nauczycielka idzie na urlop. Nikt mnie nawet nie spyta, czy mogę. Jest nas tak mało, że muszę. O wykorzystaniu swojego urlopu nawet nie myślę. Pewnie każą mi go wykorzystać na koniec umowy, bo przecież za niewykorzystany nie zapłacą. Umowę mam tylko do 31 sierpnia i nie wiadomo czy zostanie przedłużona, jestem tylko na zastępstwie…

Jest godzina 14:30, wychodzę z przedszkola. Po drodze odbieram swojego dwulatka ze żłobka i wracamy do domu. Zjadam w biegu obiad, ciesząc się, że przynajmniej moje dziecko umie się samo bawić. Mam jednak wyrzuty sumienia, że znowu nie będzie miał z mamy żadnego pożytku. Mąż na popołudnie w pracy, więc wszystko muszę ogarnąć sama. Szybkie odkurzanie, bo mały cały dzień urzęduje na podłodze, na kuchence gotuje się jakiś obiad na kolejny dzień, a w głowie wciąż się kłębią myśli nad scenariuszem na uroczystość wigilijną. Niestety już się trzeba za to wziąć: zrobić dekoracje, napisać scenariusz, wymyślić taniec, wszystkiego nauczyć dzieci.

Mały już się znudził samotną zabawą i ciągnie mnie za rękę. Bawię się z nim 15 minut, a w myślach wciąż tworzę zimową dekorację na przedszkolne okno. Jest godzina 17, pełna wyrzutów sumienia włączam dziecku bajkę, aby mieć chwilę czasu dla siebie: tzn. usiąść przed komputerem i przyszykować materiały na następny dzień, na październikowe zajęcia obserwacyjne, na zajęcia koleżeńskie. Dzięki rozwojowi technologii wszystkie kursy doskonalące robię przez Internet. Nie miałabym czasu, uczęszczać na nie. Zaocznie jeszcze robię studia podyplomowe, aby zdobyć kolejną specjalizację. Oczywiście wszystko opłacam z własnych pieniędzy, bo dyrekcja nie ma odpowiednich środków na doskonalenie pracowników. Ile może, tyle daje. Stażysta generalnie wszystko musi robić za własne pieniędze. Drukuje materiały kursowe, obiecując sobie, że w wolnej chwili je przejrzę.

O 19 wsadzam małego do wanny i robię szybką kolację. Zjadamy i włączamy sobie audiobooka, bo nawet nie chcę mi się czytać mu książki. Przytulam go, nawet nie wiem, kiedy zasypiamy. Mąż wraca z pracy o 22, wtedy przebudzam się. Odnoszę małego do jego łóżka, wyłączam audiobooka, który już chyba trzeci raz się włączył. Sprawdzam pocztę, czy czegoś nie przegapiłam, sprawdzam czy wszystko mam przyszykowane na jutrzejsze zajęcia, sprawdzam czy wszystko wrzuciłam do torby. Mąż mnie zmusza, abym wreszcie się położyła, wyłączam komputer i się kładę.

Fot. Max Talbot-Minkin  CC BY 2.0


Strajk Młodych Nauczycieli – inicjatywa powstała oddolnie w obronie niszczonej edukacji. Skupia nauczycieli, którzy są gotowi przede wszystkim rozmawiać o oświacie, ale również protestować. O postulatach można przeczytać w artykule.

Dołączyć do Nich można na grupie
https://www.facebook.com/groups/369251236818603/