Nauczyciele naszych dzieci – smutne rozstania
Pamiętam świetnie ten dzień. Koniec marca dwa lata temu, gdzieś pomiędzy feriami a przerwą wielkanocną. Najpierw jak grom z jasnego nieba wiadomość, że odchodzi pan od geografii. Ukochany nauczyciel mojego syna, uczący jego klasę, drugą gimnazjalną. Młody, charyzmatyczny, z darem zaciekawiania uczniów otaczającym światem i umiejętnością serwowania im wiedzy, której próżno szukać w podstawie programowej. Stosujący nietuzinkowe metody, wymagający, a mimo to ogromnie lubiany. Dzień rozstania z panem J. miał dramatyczny przebieg. Były łzy przy wręczaniu wymyślonego przez dzieci prezentu i łamiące serca dobre życzenia na przyszłość. Bo sympatia była obopólna.
A potem klasę syna na kilka ostatnich miesięcy roku szkolnego przejęła nauczycielka zawrócona z emerytury, hołdująca starym metodom wbijania do głów podręcznikowej wiedzy, co spotęgowało poczucie straty. To poczucie zresztą młodzi ludzie noszą w sercach do dziś. Mój syn, który przez dwa lata miał już kilku nauczycieli geografii pytany: „Jak tam synku nowa pani?” Odpowiada niezmiennie: „Mamo, przecież wiesz, że już nigdy nie będzie tak jak z panem J.”
Karuzela zmian
Jak można sobie policzyć, odejście geografa nastąpiło jeszcze przed 27 czerwca 2016 roku, czyli przed dniem „przewrotu toruńskiego”. Ale atmosfera już wiosną była gęsta, a o możliwości likwidacji gimnazjów dyskutowano w każdym pokoju nauczycielskim, co zapewne nie pozostało bez wpływu na bieg wydarzeń. Choć z zakulisowych informacji, które dotarły do nas, rodziców, wynikało, że przyczyny rezygnacji pana J. były prozaiczne. Młody nauczyciel otrzymał propozycję ciekawej pracy z wynagrodzeniem pozwalającym mu na rodziny. Stanął więc wobec trudnego wyboru. Nikt z kolegów-nauczycieli nie dziwił się jego wyborowi.
Od czasu rozstania z panem J. w szkołach dwójki moich dzieci nastąpiło wiele zmian. Większość z nich to przesunięcia wywołane przez reformę, związane z przejściem z wygasającego gimnazjum do szkoły podstawowej. Prócz tego były także przypadki porzucenia zawodu. Może nie tak spektakularne, bo następowały zazwyczaj w okresie wakacji, ale bolesne, bo znowu dotyczyły nauczycieli zaangażowanych w życie szkoły i zżytych z uczniami. W tej galerii przypadków mogę odnotować przejście do londyńskiego banku i do dużych korporacji. Mówiło się o tych przenosinach – oczywiście z pewną dozą przesady – że przekwalifikowani nauczycie na pasku wypłaty widzą taki sam rząd cyferek jak dotąd, tyle, że z dopisanym na końcu dodatkowym zerem. Ale byli wśród odchodzących i tacy, którzy nie porzucili edukacji. Zostawiali tylko publiczną szkołę przechodząc do szkolnictwa niepublicznego lub wybierając pracę zawodowego korepetytora.
Bilans strat
Zaangażowany nauczyciel opuszczając szkołę nie tylko przysparza rozczarowań swoim uczniom. Jego odejście jest także wymierną stratą dla systemu edukacji. Taki człowiek był przez ładnych kilka lat intensywne szkolony. Na studiach zdobywał dodatkowe uprawnienia do nauczania. Zaliczył roczne praktyki, odbył staż. Zazwyczaj uczestniczył jeszcze w rozlicznych dodatkowych kursach. To wszystko wymagało czasu, wysiłku osób prowadzących szkolenia i niemałych pieniędzy, które nigdy się nie zwrócą. Choć oczywiście zdobyte w ten sposób umiejętności przydadzą się niemal w każdym zawodzie.
Dobrowolne rezygnacje z pracy w publicznej szkole przyczyniły się do tego, że wbrew wcześniejszym obawom zwalniani z gimnazjów nauczyciele, którzy chcą pozostać w szkolnictwie na ogół bez kłopotu znajdują nową posadę. W wielkich miastach w ogóle nie odnotowano nauczycielskiego bezrobocia. Przeciwnie, pojawiły się problemy związane z deficytem nauczycieli matematyki, przedmiotów przyrodniczych, informatyki czy języków obcych. Gdyby kuratoria wprowadziły w czyn to, co zapowiadała Anna Zalewska, czyli kontrole liczby dodatkowych godzin ponad pensum, sytuacja już dziś byłaby groźna. Na razie jednak wszystko się jakoś domyka, bo kurator przymyka oko na wieloetatowców, a dyrektorzy rozdzielają szczodrą ręką wakujące godziny. To jest zamknięte koło: płace są marne, ludzie uciekają do innych zawodów, ale dla tych co zostali jest więcej pracy. Nauczyciele coraz częściej mają po 30 godzin dydaktycznych w tygodniu, a doliczając różne popołudniowe fuchy – nawet więcej. Dzięki dodatkowej pracy ich płace nie wyglądają tak źle, jak to wynika z tabeli wynagrodzeń. Rodzi się jednak pytanie, jak długo taki stan może trwać. Przepracowanie i przemęczenie nauczycieli już rzutuje na jakość edukacji, choć nikt o tym otwarcie nie mówi.
Niestety, nic nie wskazuje, by sytuacja w kolejnych latach mogła się poprawić. Mamy przecież płacowe zapowiedzi minister Zalewskiej – zwiastun pogłębiającego się kryzysu, a także liczne sygnały, że gwałtownie spada zainteresowanie zawodem nauczyciela. Absolwenci pełnowymiarowych studiów uniwersyteckich takich kierunków jak matematyka, informatyka, chemia, czy fizyka już w minionych latach zbyt rzadko wiązali swoją przyszłość ze szkołą. Ale ostatnie posunięcia MEN sprawiły, że ten niemrawo cieknący strumyczek wysechł do reszty. Co więcej, do pracy w przedszkolach i szkołach i nie garną się już nawet absolwenci studiów ukierunkowanych wyłącznie na pracę z dziećmi, takich jak wychowanie przedszkolne, czy pedagogika wczesnoszkolna. Zdesperowani dyrektorzy przedszkoli w Warszawie, czy Łodzi, myślą coraz poważniej o angażowaniu pracowników zza wschodniej granicy.
Mistrzowie bez następców
I jeszcze jeden aspekt kryzysu „powołań” nauczycielskich. Mój najmłodszy syn miał na swojej gimnazjalnej ścieżce niebywałe szczęście. Trafił nie tylko na niezwykłego geografa, ale był też uczniem dwojga wybitnych nauczycieli matematyki – mistrzów w swoim fachu. Dane mi było obserwować, jak przełomowe znaczenie miało to dla rozwoju jego zainteresowań i umiejętności. Nauczyciele ci, związani od lat ze szkołą, wypracowali sobie własne metody nauczania ukierunkowane na uczniów wieku gimnazjalnym. Obecnie, w związku z reformą, zostali odsunięci od pracy z 12–14 latkami. Muszą się też przyglądać wyburzaniu miejsc, które zbudowali nieomal własnymi rękami. To oczywista niesprawiedliwość oraz krzywda dla dzieci, które potencjalnie mogły trafić pod ich opiekę. Ale to nie koniec komplikacji. Ważną, może nawet najważniejszą częścią działalności wspomnianych nauczycieli była bowiem praca z kandydatami do zawodu. W każdym roku szkolnym otoczeni byli w swoich szkołach wianuszkiem praktykantów, którym z wielkim powodzeniem przekazywali sekrety własnego nauczycielskiego warsztatu. Niestety, dziś tych praktykantów zabrakło także i przy nich. Życiodajna dla szkoły nić rwie się.
Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że odejścia z zawodu były zawsze, bo różne są ścieżki ludzkich karier, różne są sytuacje życiowe, a państwowy pracodawca nigdy nie będzie konkurencyjny wobec prywatnej firmy. Napływ obiecujących kandydatów na nauczycieli także słabł od lat – może nadszedł czas, że osłabł do końca. Ale to jednak chyba nie jest nieuchronne następstwo zdarzeń. Skumulowały się przyczyny, dla których obecny kryzys jest bardzo poważny. Od wielu miesięcy wyjątkowo zła aura otacza zawód nauczyciela. Propagandowe hasła mają przekonać opinię publiczną, że nauczycieli jest zbyt wielu, że są roszczeniową grupą, która niewiele daje z siebie i nie zasługuje na więcej, niż dostaje. Nauczyciele są zmęczenie zmianami – uciążliwymi, bezsensownymi i nieakceptowanymi przez nich. Czkawką odbija się rozpad zespołów nauczycielskich w gimnazjach – ktoś, kto pracował kilka lat w wyselekcjonowanym zespole, szybko ucieknie z przypadkowej podstawówki, do której przerzucono go w ramach reformy. Rosną wymogi i narośl biurokratycznych obowiązków, których po „dobrej zmianie” miało ubywać. Zmieniają się na niekorzyść przepisy dotyczące ścieżki awansu, kuriozalne są propozycje „podwyżek”.
Wszystko to sprawia, że ucieczki z zawodu, choć może jeszcze nie są masowe, obejmują niepokojąco często ludzi, dla których nauczanie jest powołaniem i którzy kochają pracę w szkole. To są ludzie polskiej szkole niezwykle potrzebni. Rugowanie ich z publicznych placówek źle rokuje. Bo nie ulega wątpliwości, że przyszłość szkoły naszych dzieci zależy od ludzi, którzy będą w niej uczyli.
Janina Krakowowa