Artykuły

Do szkoły pod górkę. Znowu.

Reforma z całkiem innej strony. Nie podręczniki, programy, zwolnienia nauczycieli, niskie uposażenia – najważniejsze są warunki, w jakich uczą się dzieciaki.

Uczniowie są przeciw

Jestem nauczycielką w gimnazjum i szkole podstawowej. Do gimnazjum uczęszczają uczniowie z miejscowości, w której pracuję, jak też i dojeżdżający około 5 km. Jednych i drugich jest mniej więcej tyle samo. Gdy rozpoczęto reformę, zadałam uczniom pytanie: Czy gdyby mieli wybór, to chcieliby uczęszczać do swoich starych podstawówek przez osiem lat czy też sześć lat i gimnazjum? Jeden uczeń odpowiedział, że nie wie, inni zdecydowanie wybraliby gimnazjum. Przyczyny takiego wyboru były różne, ale dzięki odpowiedziom uczniów mogę sformułować kilka wniosków.

Mała szkoła, duże trudności

Małe wiejskie szkółki liczą po około 50–70 uczniów. W klasach po 5–12 uczniów. Jedyną ich zaletą jest to, że są na miejscu i uczniowie nie muszą dojeżdżać. Dla tych szkół wielką stratą jest, jeśli z miejscowości wyprowadzi się rodzina z pięciorgiem dzieci. To 7–10 proc. uczniów. Często lekcje są łączone – np. wychowanie muzyczne jednocześnie dla klasy IV i V. Jeśli jest to muzyka, nie ma większego problemu. Gorzej, gdy jest to matematyka. Połowę lekcji nauczyciel prowadzi z kilkoma uczniami z jednej klasy, a połowę z drugą klasą. W tym czasie dzieci z pierwszej grupy pracują samodzielnie.

Są klasy, do których uczęszcza jeden uczeń. Proszę sobie wyobrazić zajęcia wychowania fizycznego: „ Podzielcie się na drużyny. Dziś gramy w piłkę ręczną. Najpierw sprawdzę obecność…” Może komuś wydaje się to śmieszne, ale dla tych dzieci takie nie jest. Lekcje wychowania fizycznego… Szkółki te nie mają sal gimnastycznych. Nikt nie zbuduje hali sportowej dla 50 uczniów. Lekcje wf od późnej jesieni aż do wiosny odbywają się na korytarzach, w niewielkich pomieszczeniach, bez szatni, bez prysznica. Proszę sobie wyobrazić dojrzewających chłopaków, a raczej ich zapach po godzinie intensywnych ćwiczeń. Dzieci nie potrafią grać zespołowo, nie wiedzą, co to drużyna, nigdy nie pojadą na turniej piłki nożnej. Po co mają jechać, skoro i tak przegrają z tymi, co trenują cały rok. Gra w piłkę to nie tylko ruch i zabawa, to również współdziałanie. Te dzieci nie mają jak się tego nauczyć.

Albo weźmy informatykę. Mniejsze szkoły często są niedoinwestowane. Posiadają tylko jedną pracownię komputerową, w której często odbywają się też inne lekcje (z powodu braku sal). W tej jednej pracowni, na tych samych krzesełkach siadają dzieci siedmio- i 15-letnie. Sprzęt komputerowy, którym te szkoły dysponują, był nowy… kilka lat temu. I proszę mi wierzyć, na wsiach nie wszędzie jest Internet, a jeśli jest, to nie zawsze jego prędkość jest zadowalająca. Jak w tych warunkach uczyć informatyki?

Szkolne pracownie. Jeśli nawet wyobrazimy sobie, że w każdej małej szkole jest pracownia do każdego przedmiotu, to musiałoby ich być ponad dziesięć, czyli więcej niż oddziałów w tej szkole. W rzeczywistości wygląda to tak, że uczniowie siedzą w jednej sali lekcyjnej cały dzień. Nauczyciele biegają z globusami, mapami, bryłami, słownikami… o ile w tej szkole coś takiego jest. Dwa lata dłużej w takich warunkach to nie jest wyrównywanie szans.

Nauczyciele. O nich raczej dobre rzeczy. Znają każde dziecko i to bardzo dobrze. Znają każdego rodzica. Współpracują, biegają, kombinują, zachęcają, szukają… a wszystko po to, by każde z tych dzieci miało jak najlepiej. Po reformie siódmoklasiści uczą się fizyki, chemii, geografii, biologii, drugiego języka. W mojej gminie jest tak, że np. nauczyciel fizyki obskakuje kilka małych szkółek. W każdej jest dwie godziny. Uczeń nie ma szansy poznać takiego nauczyciela i odwrotnie. Nie ma okazji spotkać się na zajęciach dodatkowych czy też coś poprawić. Moje koleżanki często uczą w tych szkołach dlatego, że je błagano o to. Niektóre zarabiają chyba tyko na paliwo, przyjeżdżając na jedną godzinę przez dwa dni.

Nie samą nauką uczeń żyje

Dla dzieci 14-letnich bardzo ważne są posiłki. Oni po prostu muszą jeść. Rodzice i panie kucharki najlepiej wiedzą, jak ogromne ilości jedzenia pochłaniają 14-latki. Jednym z argumentów „za” gimnazjami była szkolna stołówka. Małe szkółki wiejskie stołówek nie mają. Kto za to miałby zapłacić? Nikt nie zatrudni kucharki, nie zbudują stołówki, nie wyposażą kuchni. To się nie opłaca. Gdy słyszę propozycje dotyczące gabinetów stomatologicznych, to nie wiem, czy mam się śmiać czy płakać. Choćby dlatego, że obecnie szkoły te nie mają pedagogów lub jest on przez jeden dzień w tygodniu. Funkcję pedagoga pełni czasami inny nauczyciel. Podobnie jest z doradcami zawodowymi. Gmin nie stać na pedagogów szkolnych, a co dopiero na stomatologów! Biblioteki szkolnej nie ma lub jest bardzo niewielka. Biblioteka – czyli regał z lekturami – to i tak luksus. Proszę zapomnieć o literaturze popularno-naukowej, czasopismach, czy też dostępie do komputera. Za rok urzędy gmin staną przed wyborem – likwidować małe szkoły czy pakować w nie kasę? Z kilku małych szkół można utworzyć jedną. Nawet nie trzeba jej tworzyć, gdyż budynek po gimnazjum czeka. Zamiast kilku klas 7-osobowych, zrobić jedną. W budynku gimnazjum może się opłacać otwarcie kuchni, biblioteki, hali sportowej, gabinetu pedagoga, logopedy, psychologa, doradcy zawodowego itd. Takie decyzje wójtowie podejmą, ale po wyborach samorządowych. Dziś boją się, że niepopularna decyzja nie przedłuży ich kadencji na kolejne lata.

Długa droga do szkoły

Obecnie uczniowie dojeżdżający do gimnazjów każdego dnia muszą wstać około pół godziny wcześniej od kolegów, którzy nie dojeżdżają. Przejazd autobusem tych kilku kilometrów trwa około 10 min. Korków na wsiach nie ma, więc dojazd odbywa się bez przeszkód. Autobus dowozi uczniów pod samą szkołę. Około 15.00, gdy wszystkie klasy skończą lekcje, uczniowie wsiadają do autobusu. Obecnie, ucząc się w małej szkole podstawowej, dojazdów nie mają. Natomiast po ukończeniu gimnazjum uczniowie każdego dnia dojeżdżają do 3-letniego liceum. W zależności od położenia wsi, dojazd wydłuża się nawet do godziny, bo zwykły autobus zatrzymuje się na każdym przystanku. Uczniowie przyjeżdżają na dworzec autobusowy, skąd na piechotę udają się do swoich szkół. Dla tych licealistów droga do szkoły rozpoczyna się nawet o 6.30, a powrót do domu wypada o 17.00. Dopiero wtedy rozpoczyna się ich czas wolny albo poświęcony na naukę. Ja jako uczennica dojeżdżałam do liceum przez 4 lata – dwie godziny dziennie plus czekanie na autobus. Teraz moja córka będzie miała tak samo. Mogła mieć o rok krócej. W dobrych gimnazjalnych warunkach.

 Marta