Artykuły

W mętnych wodach rekrutacji

Absolwenci gimnazjów rozjechali się na wakacje, kłopoty związane z rekrutacją cedując na swoich rodziców. W wielu domach dzień ogłoszenia wyników naboru do szkół średnich nie był wcale radosny, a lato nie będzie okresem wypoczynku, tylko nerwowych poszukiwań lepszej szkoły.

Tegoroczna rekrutacja, choć dla wielu trudna, jest i tak sielanką w porównaniu z tym, co czeka uczestników naboru do szkół średnich za rok. Przez wzgląd na przyszłe zawirowania warto podsumować doświadczenia zebrane w tym roku.

Z warszawskiej perspektywy

Najłatwiej oglądowi poddaje się Warszawa, bo tu proces naboru jest wyjątkowo dobrze udokumentowany. Stołeczna rekrutacja ma swoją specyfikę. Sieć szkół średnich jest bardzo gęsta – składają się na nią 93 publiczne licea, 45 techników oraz 25 szkół branżowych. Dopełnienie tej mozaiki stanowią szkoły niepubliczne, prowadzące odrębną rekrutację.

Szkół jest dużo, ale i napór kandydatów niemały. W tym roku do stołecznych szkół publicznych wystartowało 20 241 absolwentów gimnazjów, z czego 41% stanowili młodzi mieszkańcy podwarszawskich gmin, oraz innych miast, nieraz oddalonych nawet o setki kilometrów. Rekrutacyjne losy tej rzeszy nastolatków rozstrzygnięto 6 lipca. Trzy dni po publikacji list przyjętych Biuro Edukacji podało progi punktowe, a 12 lipca – zestawienie wolnych miejsc. Dziś, 16 lipca w pielgrzymkę po szkołach ruszają uczniowie, którzy nigdzie się nie dostali, albo są rozczarowani wynikami. Za rok warszawskie szkoły średnie przyjmą na siebie uderzenie dwa i pół raza większej fali kandydatów, bo przyjezdni raczej nie zrezygnują z aplikowania w Warszawie. Najostrzejsza walka obejmie znane z dobrego poziomu licea i niektóre technika.

Najwyższa półka – stan stabilny

Najwięcej emocji od wielu już lat budzi podział miejsc w stołecznych szkołach ze ścisłej czołówki rankingów, w Batorym, Staszicu, Czackim, Koperniku, Hoffmanowej, Nowaku-Jeziorańskim, Witkacym, Poniatowskim, Władysławie IV, Zamoyskim. Sytuacja tej „złotej” dziesiątki podczas tegorocznej rekrutacji była stosunkowo stabilna. W porównaniu do poprzedniego mamy niewielkie wahania progów, rzędu kilku punktów. To nie powinno dziwić – w tych szkołach poprzeczki są wywindowane tak wysoko (170–185 punktów), że o wzrosty jest trudno. Uczniowie, którzy trafiają do tych szkół mają zazwyczaj maksimum punktów za oceny i egzamin.

Na stabilizację progów w szkołach z czołówki rankingu wpłynęła tegoroczna redukcja liczby uczniów z uprawnieniami do wolnego wstępu. Od lat laureaci konkursów przedmiotowych i olimpiad niemal w komplecie aplikują do kilku szkół i windują tam progi, a nieraz też szczelnie wypełniają całe klasy, czy grupy rekrutacyjne. W tym roku wpływ laureatów na rekrutację był słabszy, bo grupa uczniów z uprawnieniami była o 1/4 mniejsza (pisałam o tym w artykule „Konkursy kuratoryjne 2017/18”). W rezultacie laureatami zapełniły się tylko klasy z programem IB w Batorym i Koperniku oraz klasa informatyczna w Staszicu, która musiała przyjąć aż 35 osób by pomieścić chętnych. Nota bene Staszic wchłonął w tym roku aż 127 laureatów oddając im 58% miejsc.

Gdy zabraknie jednej klasy

Choć na ogół progi w dziesięciu najmocniej obleganych szkołach były w tym roku roku stabilne, to jednak niewiele trzeba, by delikatną równowagę naruszyć. Przyczyną może być – uwaga rodzice przyszłorocznych absolwentów – likwidacja jednej zaledwie klasy z dotychczasowych ośmiu. W LO Staszica była w tym roku taka sytuacja: powstały dwie klasy z eksperymentalną matematyką (tzw. mateksy), a nie trzy jak w 2016 i 2017. Zaowocowało to skokiem progu (z 353 do 384,2 punktów), a na listę 56 szczęśliwców trafili głównie olimpijczycy (49 osób) i garstka tych, co niemal bezbłędnie rozwiązali zadania egzaminu wstępnego. Podniesienie mateksowej poprzeczki niespodziewanie zaowocowało wyrugowaniem z listy dziewczyn (są tylko trzy, podczas gdy rok temu było ich 16), ale przede wszystkim spowodowało efekt domina w postaci gwałtownego skoku progu do klasy mat-fiz (z 178,8 do 186,8 punktów). W rezultacie tych przesunięć wielu dobrze rokujących uczniów o ugruntowanych zainteresowaniach matematycznych w ogóle wypadło z list Staszica. W przyszłym roku niemal każda z wybitnych szkół będzie widownią takich dramatów – niemal każda odmówi przyjęcia świetnym kandydatom z kierunkowymi predyspozycjami.

Zmiany w strefie srebra

Poniżej warszawskiej top-listy mamy ponad trzydzieści szkół z progami z przedziału 140–170 punktów. Szkoły z tej grupy cieszą się opinią placówek solidnie przygotowujących do matury. W tym roku odnotowały one większe wzrosty progów niż pierwsza dziesiątka, choć zdarzały się i niewielkie spadki. Patrząc na popularność profili widać rosnące zainteresowanie klasami mat-fiz-(inf) i jakby lekki spadek popularności klas biol-chem, kształcących pod medycynę.

Warto odnotować, że w srebrnej strefie znaleźli się zupełni nowicjusze. To szkoły, które powstały na bazie bardzo dobrych stołecznych gimnazjów. CLVII LO Skłodowskiej-Curie na Świętokrzyskiej (dawne Gimnazjum nr 38) dobrze wypadło już w ubiegłorocznej rekrutacji. W tym roku progi we wszystkich klasach tej szkoły poszybowały w górę, dobijając do poziomu 150–160 punktów. Atutem Świętokrzyskiej jest jej lokalizacja w komunikacyjnym węźle miasta. CLV LO im. Bohaterek Powstania Warszawskiego z ulicy Żywnego – kontynuacja 42 gimnazjum na Twardej, ma za sobą trudniejszą drogę. W ubiegłym roku miało bardzo słaby nabór. Jednej z klas w ogóle nie uruchomiono, pozostałe zgromadziły uczniów ze słabymi wynikami. Kamieniem młyńskim u szyi tej szkoły stała się mająca stanowić jej pozytywny wyróżnik dwujęzyczność. Konieczność zdawania egzaminu językowego we wczesnym terminie sprawiła, że uczniowie nie mogli Żywnego wpisać w ostatniej chwili (jak to się działo ze Świętokrzyską). Mokotowska szkoła ma jednak potencjał w postaci zgranego zespołu dobrych nauczycieli i dobrze przygotowała się do tegorocznej rekrutacji prowadząc przez cały rok akcję informacyjną w mediach społecznościowych, zajęła więc teraz należne sobie miejsce. Obiecująco wygląda też tegoroczna rekrutacja w nowym CLIX LO Króla Jana III Sobieskiego, które powstało w dzielnicy Włochy na bazie najlepszego w tej części Warszawy publicznego gimnazjum nr 112 (progi w granicach 122–142 punktów).

Obecność nowych dobrze rokujących szkół poszerza warszawską ofertę przed przyszłoroczną rekrutacją. Mimo to pula miejsc w „srebrnych” stołecznych szkołach będzie zbyt mała a progi na pewno wzrosną.

Słabość kryteriów kwalifikacji

Progi do warszawskich liceów z górnej połowy rankingu są już w tej chwili absurdalnie wysokie. Można zapytać, jak to w ogóle jest możliwe, by tylu uczniów miało tak doskonałe wyniki. Niestety osiągnięcia uczniów są w pewnym sensie sztucznie napompowane. Winę ponosi coraz powszechniejszy zwyczaj windowania ocen na koniec III klasy gimnazjum. W wielu szkołach w maju i czerwcu trwa walka uczniów i ich rodziców o piątki i szóstki. W użyciu są różne metody – w skrajnych przypadkach nie wyłączając szantażu i gróźb. Na tym tle zewnętrzny egzamin jawi się jako dużo lepsze kryterium. Niestety i on ma słabości. Wynik egzaminu może być krzywdzący dla ucznia, który wolniej pracuje, czy źle sobie radzi ze stresem. Ten egzamin bardzo słabo też różnicuje lepszych uczniów. Taki zresztą jest cel CKE – pokazać, że edukacja w kraju jest na „wyrównanym” poziomie. Mamy więc szkoły, w których średnia z angielskiego podstawowego wynosi ponad 99%, zaś z języka polskiego 93%. Przy takim poziomie trudności arkuszy różnice między bardzo dobrymi uczniami zacierają się. Kontrowersje budzi też niekończąca się lista punktowanych konkursów. Część z nich to konkursy mało poważne. Weryfikacja punktów stanowi prawdziwy matrix, bo kryteria podziału co jest sukcesem, a co nim nie jest są skrajnie niejasne. Punkty są różnie naliczane w różnych szkołach. Licząca 1000 pozycji lista konkursów sprawiła, że zdeprecjonowane zostały punkty za udział w finale olimpiady przedmiotowej. Do tej pory ten ułomny regulamin jakoś funkcjonował, wszyscy zgodnie przymykali oczy na jego słabości. W przyszłym roku sprawa punktów rekrutacyjnych nabierze jednak jeszcze większego znaczenia. Warto chyba zadbać o ich sprawiedliwsze rozdysponowanie.

Dół rankingu – strefa wrzenia

Pora przyjrzeć się liceom, które usytuowały się dolnej połowie rankingów. Duża część z nich odnotowała w tym roku znaczny skok progów, sięgający 10–20 punktów w stosunku do rekrutacji roku 2017. W przypadku najsłabszych szkół, które w poprzednich latach miały kłopot z zapełnieniem klas, mamy największe skoki, a nawet przypadki podwojenia progów. Tak jest na Ochocie w CL X LO Roweckiego-Grota (skok mat-fiz-infu z 65,20 punktów na 126,6), tak jest na Pradze w CII LO księdza Woźniaka (skok z 35,8 punktów na 64,8 w jednej klasie i z 43 na 69,4 w drugiej), tak jest w XCVI LO Agnieszki Osieckiej (skok z 44,6 na 88,4). Na Ursynowie podobny przykład stanowi CLVIII LO księżnej Czartoryskiej (skok z 69,8 na 123 punkty). Ten wzrost popularności źle ocenianych dotąd szkół jest skutkiem obsuwania się w dół dobrych uczniów, a więc wypadkową zawirowań związanych z rekrutacją. Te szkoły miały od lat problem z uzbieraniem kompletu uczniów do 1–2 klas i w związku z tym szczątkową kadrę. W tym roku zapełnią się w większym stopniu, a za rok będzie w nich gęsto od uczniów z dobrymi wynikami. Czy będą potrafiły odnaleźć się w nowej sytuacji? Kogo zatrudnią, jeśli na warszawskim rynku brakuje nauczycieli skłonnych uczyć nawet w szkołach z czołówki rankingu? Ile czasu upłynie, nim okrzepną?

Rok zawodowców

A teraz zerknijmy jak wyniki rekrutacji w Warszawie mają się do obietnic Anny Zalewskiej, że dzięki jej skutecznym działaniom absolwenci tłumie ruszą do szkół zawodowych. Powiem ostrożnie – ja nic takiego nie dostrzegam. Owszem, wzrosły niektóre progi w technikach – szczególnie o profilach związanych z szeroko pojętą informatyką. Owszem, mamy kazus Technikum Mechatronicznego z ulicy Wiśniowej, do którego dostają się uczniowie ze świetnymi wynikami (150–160 punktów). Ale dobra passa szkoły z Wiśniowej trwa już od kilku lat i nie jest związana z „projektami” Anny Zalewskiej. Za sukcesem stoi raczej zespół nauczycieli z tej szkoły. Zeszłoroczny nabór był na Wiśniowej równie udany jak tegoroczny. Jest to oczywiście budujący przykład, pamiętajmy jednak, że Wiśniowa oraz kilka innych obleganych techników (np. Technikum Lotnicze we Włochach), to wyjątki na stołecznej mapie szkół.

Większość techników ma progi na poziomie 40–80 punktów i wolne miejsca. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda w szkołach branżowych. W wielu z nich, mimo liftingu wizerunku dokonanego siłami MEN i nowych szyldów, chętnych jest zbyt mało, by wypełnić klasy. A są i takie, do których nie zgłosił się nikt, jak Szkoła Branżowa nr 18 na Bielanach, czy w Branżowa Szkoła Ogrodnicza na Mokotowie. Progi w kilku wypadkach spadły. Dla przykładu w szkole nr 41 na Targówku, w klasie wielozawodowej z 24 do 11 punktów, a w klasie fryzjerskiej z 27 do 19,5 punktu. Rosnąca popularność szkół zawodowych, o której Anna Zalewska mówiła podczas wywiadu dla Radia Rzeszów 23 kwietnia 2018 jest pobożnym życzeniem speców od propagandy w MEN. W każdym razie nabór w Warszawie jednoznacznie na to wskazuje. Na dziś dzień w 17 szkołach branżowych w Warszawie są wolne 323 miejsca. A w tym zastawieniu nie ma szkół, w których rekrutacja w ogóle nie ruszyła, bo nie było chętnych. Świadczy to o małym zainteresowaniu ze strony absolwentów gimnazjów. Oczywiście za rok sytuacja zmieni się, bo wielu uczniów zostanie siłą przepchniętych do „branżówek”. Pytanie tylko, czy o to chodzi, by przesuwać tam uczniów wbrew ich woli. Czy skądinąd słuszna idea odbudowy szkolnictwa zawodowego nie powinna zacząć się od modernizacji i pozyskania nowych nauczycieli z wizją? O stworzeniu nowej jakości w szkołach zawodowych dużo się mówi, ale to na razie tylko deklaracje bez pokrycia.

Lament w Krakowie, płacz w Gdyni

Tegoroczna rekrutacja w Warszawie zakończyła się pozornym sukcesem – przydzieleniem miejsc w szkołach zdecydowanej większości absolwentów. Złożyły się na to dwa czynniki. Mimo wcześniejszych zapowiedzi nieliczne stołeczne szkoły zredukowały liczbę pierwszych klas. Ważną rolę odgrywa też wprowadzona rok temu zasada, w myśl której wolno wskazać aż osiem szkół, a w nich dowolną liczbę oddziałów. Uczniowie mogli uwzględnić także szkoły „awaryjne”, o dużo niższym progu niż ich punktacja. Stosunkowo nieliczni zostali bez przydziału, za to wielu stoczyło się na sam dół własnego rankingu. Z wyników nie są zadowoleni, bo często nawet w najczarniejszych snach nie spodziewali się, ze trafia do ostatniej szkoły. Dziś, 16 lipca zaczyna się dla nich czas poszukiwań wolnych miejsc. Stan niepewności przeciągnie się w wielu wypadkach na wrzesień – najwytrwalsi będą szukali lepszej opcji nawet w trakcie roku szkolnego.

Doniesienia z innych miast świadczą o jeszcze poważniejszych perturbacjach. Na swoją rekrutację bardzo narzekają krakowianie. Pod Wawelem już rok temu ograniczono liczbę uczniów w licealnych klasach do 28, podczas gdy wcześniej zdarzały się nawet klasy 40-osobowe. To samo w sobie korzystne dla uczniów i nauczycieli rozporządzenie zbiegło się z kolejnym posunięciem, którym jest ograniczenie w tym roku w wielu szkołach liczby klas pierwszych. W I LO im. Nowodworskiego od września zamiast dziewięciu będzie siedem oddziałów. Podobnie w II LO im. Jana III Sobieskiego, gdzie zamiast dziesięciu klas startuje osiem. W obu tych szkołach odpadło podczas rekrutacji około 500 uczniów, którzy wskazali je jako w tzw. pierwszy wybór. To są często uczniowie z poważnymi osiągnięciami i wysoką punktacją. Musieli pożegnać się z marzeniami o nauce w murach gmachów, w których nierzadko nauki pobierali ich rodzice i dziadkowie. W Krakowie chodzi oczywiście o „odchudzenie” szkół przed podwójnym naborem. Rocznik 2002 płaci wysoką cenę, by ułatwić nieco rekrutację młodszym kolegom. Równie źle sytuacja wygląda w Gdyni i w Poznaniu. Na profilu NIE dla chaosu w szkole pisze trójmiejska nauczycielka licealna: „450 miejsc mniej…. zapomnieli o sześciolatkach, które poszły 9 lat temu jako pierwsze do I klasy…. a w Gdyni było ich najwięcej w Polsce… w moim liceum ponad 200 odwołań dzieci z punktami 150, 160 i powyżej, które NIGDZIE się nie dostały, ludzie przychodzą i płaczą…” Bezwolnym uczestnikiem tak pomyślanej rekrutacji nie chciało być prestiżowe gdyńskie III LO Marynarki Wojennej. Znana ze wspaniałych wyników szkoła wystarała się o ministerialną zgodę na przeprowadzenie egzaminów wstępnych. Może to jest droga godna naśladowania dla liceów walczących o swoją renomę przed przyszłorocznym naborem?

Czekając na Godota

Za rok sytuacja rekrutacyjna będzie po stokroć trudniejsza. Edukacyjni decydenci już powinni myśleć o tym, jak utrzymać rekrutację w cywilizowanych ryzach. Duże znaczenie może mieć poprawa kryteriów naboru, tak by były trochę sprawiedliwsze. Rzeczą prostą do przeprowadzenia jest rewizja tej nieszczęsnej listy konkursów. Ta lista nie wszędzie w Polsce jest tak szkodliwie rozdęta, jak na Mazowszu.

Ważną sprawą jest zagwarantowanie równego podziału puli miejsc między gimnazjalistów a absolwentów klas ósmych. Niewątpliwie będą naciski, by lepsze szkoły w stolicy zaoferowały pełen wachlarz profili dla obu roczników. To jest trudne zadanie, a szczupłość budynków nie jest jedyną poważną przeszkodą.

W Warszawie, a także w Krakowie naczelnym problemem w powiększonych szkołach średnich będzie zapewnienie klasom nauczycieli ważnych przedmiotów z odpowiednimi kwalifikacjami. Bo dobrych nauczycieli brakuje już dziś – przy trzech rocznikach. A wielu licealnych pedagogów ucieknie przed przyszłorocznym kataklizmem na emeryturę. Niewykluczone, że w przyszłym roku niezbędny będzie ich „import” specjalistów spoza największych miast. W związku z kryzysem kadrowym walka o miejsce podczas rekrutacji nie będzie jedyną walką jaką będą toczyli uczniowie wspierani przez rodziców. Jesienią 2019 rozpocznie się się walka o lepszych nauczycieli: pielgrzymki do dyrektora, negowanie kwalifikacji nowych przedmiotowców, pisanie donosów do kuratoriów. Dyrektorom szkół można tylko współczuć. Nauczycielom i uczniom zresztą także…

Janina Krakowowa