Egzaminy 2019 okiem sceptyka
Od 10 kwietnia 2019 trwa maraton egzaminacyjny, który zadecyduje o edukacyjnej przyszłości trzech grup uczniów. Dla ósmoklasistów i gimnazjalistów uzyskane punkty będą stanowić przepustkę do szkoły średniej. Dla abiturientów liceów i techników – wyniki matury przesądzają o naborze na większość kierunków studiów. Tak się jednak złożyło, że w tym roku młodzi ludzie przystępowali do egzaminów w bardzo niesprzyjających okolicznościach, co zapewne w jakimś stopniu odbije się na wynikach. O tej otoczce szeroko informowały media. Mniej mówi się o innej ważnej dla uczniów sprawie – o jakości egzaminów i o tym jak ta jakość może wpłynąć na rekrutację.
Przypadkowy obserwator śledzący w mediach relacje z trzech tur egzaminów mógłby odnieść mylne wrażenie, że ich tegoroczny przebieg był spektakularnym sukcesem. Nic bardziej mylnego. Wszystkie tegoroczne sesje egzaminacyjne były poważnie zagrożone.
Siła ministerialnej propagandy
W kwietniu, gdy egzaminy pisali gimnazjaliści i ósmoklasiści, nawet dwa razy dziennie organizowano konferencje prasowe z udziałem szefowej MEN, Anny Zalewskiej i szefa CKE, Marcina Smolika. Oboje mówili, że wszystko przebiega zgodnie z harmonogramem, „prawie bez zakłóceń”. W pierwszym tygodniu maja – podczas matur – minister Anna Zalewska zamilkła, pochłonięta obowiązkami w swoim okręgu wyborczym, ale uspokajające komunikaty wysyłał szef CKE, Marcin Smolik. Ponownie słyszeliśmy zapewnienia, że wszystko jest pod kontrolą. Choć znowu ta kontrola była iluzoryczna, bo do tysięcy szkół spłynęły maile z ostrzeżeniami o rzekomo podłożonych ładunkach wybuchowych. Budynki trzeba było przeszukać, w dziesiątkach szkół odroczono rozpoczęcie egzaminu – nawet o dwie godziny.
Tak, to prawda, egzaminy odbyły się niemal wszędzie. Pytanie jednak, czy to może być powód do dumy dla urzędników MEN i CKE. Zapłacono wysoką cenę. Konieczne było nagięcie przepisów prawa i podeptanie norm, jakie do tej pory obowiązywały podczas egzaminów państwowych.
Wcześniej żaden dyrektor nie dopuściłby do siebie myśli, że nadzór nad uczniami odda w ręce przypadkowych osób, które zobaczy po raz pierwszy na kwadrans przed rozpoczęciem egzaminu – strażaków, sióstr zakonnych, leśników. Wcześniej żaden dyrektor liceum nie przypuszczał, że matura pisemna może się rozpocząć z dwugodzinnym opóźnieniem, bez uwzględnienia, że tematy maturalne zdążyły już „wyciec” ze szkół, które zaczęły egzamin o czasie.
W sprawie przebiegu egzaminów mamy do czynienia z porażką zręcznie przekutą przez rządzących w propagandowy sukces. Anna Zalewska w swoich wywiadach z ostatnich dni podkreśla, że egzaminy w szkołach podstawowych i wygasających gimnazjach „właściwie odbyły się bez zakłóceń”, a egzamin maturalny został wręcz uratowany przez jej resort we współpracy z resortem Joachima Brudzińskiego, bo wiadomość o wzbierającej fali anonimów „pozwoliła znakomicie się zorganizować i zagwarantować spokój uczniom”. Są to delikatnie mówiąc półprawdy. Uczciwość nakazuje, by zamiast się chełpić i wychwalać przebieg egzaminów, wyrazić szczery żal i ubolewanie nad sposobem ich przeprowadzenia. Zastosowane metody to blamaż państwa.
Ósmoklasiści versus gimnazjaliści
Nadzwyczajne okoliczności z jakimi mieliśmy do czynienia podczas egzaminów skupiły na sobie całe zainteresowanie mediów. Zabrakło energii, by rozmawiać o zawartości arkuszy i o poziomie trudności egzaminów.
Tymczasem w dość zgodnej opinii uczniów i nauczycieli zadania egzaminacyjne były stosunkowo łatwe, zdecydowanie łatwiejsze niż podczas egzaminów próbnych. Dotyczy to egzaminu gimnazjalnego, a także szczególnie egzaminu po ósmej klasie, być może z wyłączeniem matematyki, co do której zdania są bardziej podzielone.
Wygląda na to, że wyniki punktowe będą wyższe, niż podczas egzaminów próbnych, które w ósmych klasach wypadły bardzo źle. Tym samym w niepamięć pójdą obawy, że egzamin w nowej formule jest rzuceniem całego rocznika na głęboką wodę i że sprawdza umiejętności, których nie zdołano z uczniami wcześniej wyćwiczyć. Że jest dużo trudniejszy od egzaminu po gimnazjum.
CKE zadbała o więc komfort uczniów kończących nową podstawówkę. Statystyki pokażą to, co chcieli usłyszeć twórcy reformy. Patrząc jednak uważnie można dostrzec, że stosunkowo łatwy egzamin to nie tylko naginanie rzeczywistości do ministerialnych oczekiwań, ale także niekorzystne skutki uboczne, które mają szanse ujawnić się podczas rekrutacji. Oczywiście jak co roku duża grupa uczniów napisała egzaminy słabo lub bardzo słabo. Ale możemy mieć także do czynienia ze zbyt wysokim odsetkiem najwyższych wyników uczniów dobrych i bardzo dobrych, co nie ułatwi i tak już utrudnionego naboru do szkół średnich. Słabe zróżnicowanie najlepszych wyników nie pozwoli na sprawiedliwe ustawienie w szeregu kandydatów do liceów. Poszkodowani będą przede wszystkim prymusi z ósmych klas (gimnazjaliści pisali więcej egzaminów z wielu dziedzin więc z założenia są mocniej zróżnicowani). Trudniejsze zadania to dla prymusów okazja by wysforować się przed peleton, wykazać umiejętnościami. Brak takich zadań sprawia, że doganiają ich uczniowie słabiej przygotowani. Szanse w wyścigu do lepszych szkół zrównują się, a rekrutacją zaczyna rządzić przypadek. Decydują ułamki punktów i bonusy za egzotyczne konkursy.
Matematyczna ruletka
W rekrutacji do liceów, techników i zawodówek brany jest pod uwagę nie tylko egzamin, ale także oceny na świadectwie i szczególne osiągnięcia. Więcej składowych to mimo wszystko szansa na większe zróżnicowanie wyników.
W przypadku absolwentów szkół średnich o przyjęciu na studia decyduje „goły” egzamin maturalny. Dlatego jest ważne, by arkusze maturalne były dobrze przygotowane. A mamy z tym kłopot. Za przykład niech posłuży rozszerzona matematyka. To przedmiot, który często wybierają ambitni uczniowie szykujący się do studiów na kierunkach ścisłych i przyrodniczych (łącznie z medycyną), a także na kierunkach ekonomicznych, czy zarządzaniu. Niejednokrotnie mają oni za sobą intensywne 2-3-letnie przygotowania. Zależy im na wysokim wyniku.
W ostatnim czasie uczniowie wybierający rozszerzenie z matematyki wiedzieli, że nie będzie im łatwo. W roku 2016 i 2017 zadania były dość trudne, a czasu na ich rozwiązanie zbyt mało. W roku 2018 autorzy arkusza jeszcze wyżej unieśli poprzeczkę serwując zestaw najeżony bardzo trudnymi zadaniami. Nawet świetnie przygotowanym uczniom zabrakło czasu, a często także umiejętności. Z arkuszem nie radzili sobie w zadanym czasie eksperci, czy doświadczeni nauczyciele. Pisano w maju 2018: „Troje ekspertów Onetu wspólnie potrzebowało minimalnie więcej czasu na rozwiązanie arkusza, niż przewidziany był dla jednego maturzysty. Nie świadczy to bynajmniej o ich ślamazarnym tempie – arkusze z poprzednich lat byli w stanie w pojedynkę rozwiązać w połowę tego czasu.” Przeczucia, że uczniowie polegli potwierdziły się wraz z upublicznieniem statystyk. Rozszerzone matematyka i WOS to były w roku 2018 dwa przedmioty z najsłabszymi wynikami. Średni wynik z matematyki to raptem 29%. Bardzo mało było wysokich wyników – najpracowitsi uczniowie musieli się zadowolić 70-80%. Zaledwie 4% zdających przekroczyło próg 70%.
Uczniowie, którzy zdawali rozszerzoną matematykę mieli kłopot aplikując na zagraniczne studia. Przegrywali też w kolegami, którzy napisali egzamin w latach wcześniejszych. Niesprawiedliwie ułożyły się listy przyjęć tam, gdzie zamiast matematyki można było przedstawić wynik egzaminu z innego przedmiotu.
CKE przyjęła do wiadomości, że matura z matematyki w roku 2018 była zbyt trudna. W tym roku wahadło wychyliło się w przeciwnym kierunku. W czwartek, 9 maja 2019, uczniowie dostali arkusz, w którym znalazły się stosunkowo proste i schematyczne zadania, niewymagające też gimnastyki nad obliczeniami.
Konsekwencją rozjechania się poziomów matury rok do roku będą znowu poważne różnice w szansach rekrutacyjnych. Bo trzeba pamiętać, że wielu zeszłorocznych maturzystów ponownie będzie próbowało walczyć o miejsca na obleganych kierunkach, takich jak medycyna, robotyka, czy informatyka. Będzie im trudno, bo na wydziałach, gdzie liczy się matematyka, progi poszybują w górę.
Co ciekawe, tegoroczni maturzyści także nie są zadowoleni. Na forum matematyka.pl w wątku poświęconym maturze rozszerzonej dominują głosy krytyczne. Uczniowie wskazują, że ten łatwy arkusz pozbawił ich szansy uczciwego konkurowania między sobą i wykazania się pełnią umiejętności. Ktoś, kto pracował nad matematyką licząc, że wynik z przedziału 95-100% będzie dla niego przepustką na oblegane studia, nie może być zadowolony wiedząc już, że w tym roku taki wynik nie będzie żadnym wyróżnikiem:
W najstraszniejszych koszmarach nie sądziłem, że nie będę się cieszył z wyniku pokroju 94%,96%,98%. To bardzo utrudnia życie dobrym uczniom.
Według mnie tegoroczna matura była zaśmianiem się w twarz osobom, które długo pracowały na swój wynik. Wczorajszy egzamin z matematyki na wyjątkowo niskim poziomie nie będzie odzwierciedlać rzeczywistych umiejętności zdających. Trochę szkoda, że studentów nie rekrutuje się na podstawie egzaminów wstępnych układanych przez uczelnie, bo sposób przeprowadzenia tegorocznej matury przekonuje, że już chyba nikomu mającemu wpływ na jej formę nie zależy na sprawdzeniu umiejętności abiturientów.
W momencie, w którym na podstawie wyników maturalnych ludzie są przyjmowani na studia, według mnie niedopuszczalne jest, aby egzamin wyglądał jak ten wczorajszy.
Ratunek w centylach
Różnice w poziomie trudności arkuszy w następujących po sobie latach to stary problem. Dotyczył on dotąd nie tylko matematyki, ale także informatyki, fizyki, WOS-u, geografii. Eksperci CKE tłumaczą, że precyzyjnie kalibrowanie arkuszy nie jest możliwe. Latem 2018, komentując wyniki, dyrektor Marcin Smolik tłumaczył, że „wahania i fluktuacje” to nieodłączny element egzaminu maturalnego. To wygodna dla CKE postawa, ale nie dajmy się zwodzić. Takie wahania poziomu jak między ostatnimi dwoma egzaminami maturalnymi z matematyki są niedopuszczalne. Autorzy arkuszy muszą znaleźć skuteczny sposób, by je skuteczniej oceniać je pod względem trudności.
Znając specyfikę polskiej matury i kłopoty CKE, wyższe uczelnie powinny korzystać przeliczenia wyników na skalę centylową. Centyle pokazują jak wynik kandydata na studenta wygląda na tle wyników wszystkich innych zdających maturę z danego przedmiotu. To szansa na porównanie między sobą różnych przedmiotów (stary spór, czy lepiej zdawać historię, czy raczej geografię – traktowane zamiennie na wielu kierunkach). To szansa na poprawne porównanie wyników matur z różnych lat. Wyniki wyrażone w skali centylowej od roku 2015 wpisuje się na świadectwie, co wyższe uczelnie powitały z radością. Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich pisała:
Z zadowoleniem przyjmujemy informację o wprowadzeniu na świadectwach maturalnych od 2015 roku dodatkowej formy przedstawiania wyniku uzyskanego przez zdającego w postaci jego pozycji na skali centylowej, tj. określenie, jaki odsetek zdających uzyskał taki sam lub słabszy wynik od posiadacza świadectwa. Wprowadzenie tej dodatkowej skali uwolni szkoły wyższe od dotychczasowego dylematu, który dotyczył wyników egzaminów maturalnych z różnych lat o istotnie różnym poziomie trudności. Rekrutacja stanie się prostsza i bardziej obiektywna.
Ten entuzjazm sprzed czterech lat nie znalazł jednak przełożenia na rekrutacyjną praktykę. Podstawą przyjęć są nadal zwykłe punkty uzyskane podczas egzaminu. Tłumaczenie uczelni jest pokrętne. Z jednej strony mówi się o tych kandydatach, którzy przychodzą z tzw. „starą maturą”, albo z maturą międzynarodową, czy z maturą zdaną w innym kraju, bez pozycji na skali centylowej. Z drugiej strony pada dziwny argument, że wynik centylowy może być zaburzony, gdy słabszy jest cały rocznik. Rzecz jest podobno nadal analizowana. Są przypadki, że niedoszli studenci skarżą decyzje rekrutacyjne, bo czują się pokrzywdzeni ignorowaniem istnienia skali centylowej podczas naboru.
***
Anna Zalewska w ostatnich przedwyborczych wywiadach chwali się, że kwietniowe i majowe egzaminy były wielkim sukcesem. Patrząc obiektywnie trzeba uznać to co się wydarzyło raczej za klęskę rządzących. Uczniom zaordynowano wielotygodniowy stan niepewności, a na koniec na nocnych posiedzeniach drastycznie zmieniano przepisy, stawiając pod znakiem zapytania sens istnienia wcześniejszych rygorystycznych regulaminów.
W tle znalazły się inne sprawy związane z egzaminami. Poziom trudności arkuszy w kilku przypadkach był dość niski, co może stanowić kłopot przy naborze do szkół średnich i na studia. W przypadku matury z matematyki to był wypadek przy pracy. W przypadku egzaminów po ósmej klasie raczej celowa strategia, obliczona na tuszowanie prawdy o skutkach reformy.
Nawet jeśli jednak wyniki egzaminów będą stosunkowo wysokie nie zatrze to faktu, że przez ostatnie dwa lata uczniowie realizowali obowiązek szkolny w trudnych warunkach, co odbiło się na ich przygotowaniu. Jeśli była jakaś przeciwwaga dla chaosu w szkołach, ułomnej podstawy programowej, ogromnej – niespotykanej w przeszłości – niestabilności kadry nauczycielskiej, to tę przeciwwagę stanowiło pospolite ruszenie rodziców. Rodzice jak nigdy dotąd pomagali dzieciom w nauce, finansowali korepetycje i udział w popołudniowych kursach przygotowujących do egzaminów. To wsparcie otrzymały w pierwszej kolejności dzieci w wielkich miastach, gdzie od dwóch lat rozkwita rynek płatnych usług edukacyjnych. Dzieci wiejskie były w gorszej sytuacji, bo one tego wsparcia miały o wiele mniej.
Szczegółowe statystyki powinny pokazać, że obiecywane w roku 2016 przez Annę Zalewską wyrównanie szans uczniów z różnych środowisk to mrzonka. Mamy odwrotny proces do tego, ktory deklarowali twórcy reformy. Od dwóch lat szanse edukacyjne dzieci jeszcze mocniej zależą od zamożności rodziców i miejsca urodzenia. Gdyby egzaminy były, zgodnie z zapowiedziami, trudniejsze, te tendencje byłyby oczywiście jeszcze wyraźniej widoczne. Do tego jednak CKE nie dopuściła. Wiele wskazuje, że chodzi nie tylko o obronę reformy jako takiej, ale także o zatuszowanie narastających różnic w poziomie edukacji między bogatymi i biednymi, miedzy uczniami szkół niepublicznych i publicznych, między dziećmi z miast i z głębszej prowincji.
Janina Krakowowa
You must be logged in to post a comment.