Artykuły

Koszty reformy

Koszty reformy

Wielokrotnie słyszeliśmy i czytaliśmy zapewnienia pani minister, że reforma jest tak bardzo przemyślana, że ani rodzice ani uczniowie jej nie zauważą, i tak bardzo dokładnie policzona, że wręcz „bezkosztowa”. Dotychczasowe doświadczenia rodziców wskazują, że „niezauważalność” reformy jest, co najwyżej, pobożnym życzeniem władz oświatowych. Może zatem informacja o braku kosztów finansowych jest prawdziwa?

Przyciśnięte do muru MEN oszacowało w końcu, że koszty zmian w oświacie, w ciągu dwóch lat, wyniosą ok. 900 mln złotych. Przyjrzyjmy się danym.

Samorządy szacują, że wygaszanie gimnazjów spowoduje, tylko w pierwszych dwóch latach, dodatkowe koszty w wysokości ponad 1 miliarda złotych. Spójrzmy na przykłady wydatków, niezbędnych w tym roku: Bydgoszcz — 10 mln zł, Wrocław — 58 mln zł, Lublin — 17 mln zł, Gdańsk — 25 mln zł, Warszawa — 80 mln zł, Poznań — 13 mln zł, Mielec — ponad 2 mln zł, Będzin — 1 mln zł, Konstantynów — 3 mln zł. Podliczyliście? 209 mln zł – a to zaledwie kilka miast.

W tych kwotach uwzględnione są przede wszystkim koszty modernizacji szkół, remontów, adaptacji pomieszczeń – w budynkach gimnazjów do potrzeb młodszych uczniów, w budynkach szkół podstawowych do potrzeb starszych uczniów. Na dostosowanie jednego pomieszczenia trzeba przeznaczyć od 12 do 15 tysięcy złotych. Nie zapominajmy, że szkoły podstawowe dopiero co zostały przystosowane do potrzeb sześciolatków. Teraz część zmian trzeba będzie wykonać ponownie, ponieważ w tych szkołach pojawią się wyrośnięte starsze nastolatki! Liczmy dalej: przygotowanie nowych podstaw programowych to 17,3 mln złotych, a 1,1 mld to koszt szkolenia nauczycieli. Nieuniknione, chociaż w tej chwili trudne do oszacowania, są koszty zwolnień nauczycieli i likwidacji funkcji kierowniczych. Różnica między szacunkami ministerstwa a powyższymi, opartymi na niepełnych danych, przekracza miliard złotych!

Co więcej, należy wziąć pod uwagę dotychczasowe nakłady finansowe, poniesione przez samorządy, na funkcjonowanie gimnazjów od 1999 roku. To 130 mld złotych, w tym 8 mld wydanych na inwestycje. Dodajmy, że wdrożenie obecnej podstawy programowej kosztowało ok. 50 mln, a z budżetu państwa na bezpłatne podręczniki przeznaczono ponad miliard złotych (2014 — 66 mln, 2015 — 290 mln, 2016 — 317 mln, 2017 — 357 mln). Czy stać nas na takie marnotrawstwo?

Ministerstwo Finansów zgłosiło właśnie pomysł wprowadzenia obowiązkowego przedmiotu — finanse i ekonomia. Szkoda, że podobnego kursu nie przeszli urzędnicy MEN. Może wtedy zrozumieliby, że zarządzanie pieniędzmi publicznymi to nie gra „Monopoly”. Pieniądze w budżecie państwa i gmin nie spadają z nieba — w postaci podatków są zabierane prosto z naszych kieszeni. Samorządy będą musiały rezygnować z innych inwestycji, np. naprawy dróg, dofinansowania placówek służby zdrowia czy poprawy oświetlenia, żeby sfinansować tę szkodliwą reformę. Każdy z nas zapłaci słono za reformę edukacji, czy tego chce, czy nie!