Artykuły

Podwójna rekrutacja – list matki

Podwójna rekrutacja – list matki

Jestem sfrustrowaną matką ośmioklasistki. Frustracja narasta we mnie od roku, a teraz przelała się czara goryczy. Od samego początku byłam przeciwna reformie, zrobiłam co mogłam by się jej przeciwstawić, ale gdy nic się nie udało uzyskać powiedziałam sobie: trudno – jakoś damy radę, może nie będzie tak źle. Niestety, to co spotyka córkę i jej kolegów przerosło moje wyobrażenia.

Mój podły nastrój podgrzały w ostatnich dniach media z upodobaniem pokazujące zadowolone oblicze minister Anny Zalewskiej. Obejrzałam dwa wywiady, w których Pani Minister chełpliwie opowiadała, że ze spokojem przygląda się swojej świetnie zaplanowanej reformie. Obejrzałam migawkę z konferencji poświęconej sprawie najbliższej rekrutacji do szkół średnich – spotkanie to przebiegało pod radosnym hasłem „Dla wszystkich wystarczy miejsc”. Na koniec ciśnienie podniósł mi propagandowy film wyprodukowany przez MEN zatytułowany „Dobra szkoła”. Poczułam, jakby ktoś kpił ze mnie w wyjątkowo okrutny sposób.

Dobre samopoczucie urzędników MEN kłóci się niestety z tym, czego doświadczam i o czym słyszę od innych rodziców. Przetrwałyśmy z córką zeszły rok, choć w siódmej klasie nie było łatwo. Córka, inaczej niż jej starsi bracia, została w swojej szkole podstawowej. Ma blisko i to jest jedyna zaleta. Innych brak. Bo co tu mówić o pozostaniu w tym samym środowisku, gdy zmieniła się wychowawczyni, nauczycielki matematyki, historii i angielskiego (o mniej istotnych przedmiotach nie wspomnę), a dwie najbliższe koleżanki przeniosły się do szkoły niepublicznej. Nie chcę pisać o ścisku, hałasie na przerwach i niemiłosiernie długich dniach szkolnych, a także wielu godzinach odrabiania lekcji, bo o tym mówią wszyscy. Najbliższy rok zapowiada się niestety jeszcze gorzej. Ostatecznego planu nie znamy, ale godzin będzie więcej niż w siódmej klasie, bo doszły wplecione w zajęcia lekcje przygotowujące do egzaminu końcowego.

No właśnie, ten egzamin, a następnie rekrutacja do szkoły średniej, to jest coś na kształt klątwy, która wisi nad głowami dzieci z klasy córki. Słyszą od roku, że słabo sobie radzą z pracami pisemnymi – i tak pewnie jest. W szóstej klasie nie ćwiczyli pisania wypracowań, bo nie było końcowego sprawdzianu. W zeszłym roku polonistka długo chorowała i dopiero pod sam koniec roku udało się zorganizować zastępstwo. Powstały zaległości, które trzeba będzie nadrobić. Córka jest umysłem ścisłym i pisanie przychodzi jej z oporami, dlatego boi się podwójnie. Niestety jest ambitna i bardzo jej zależy na dobrym liceum i dobrej klasie. A tu jej wymarzone mat-fizy w ostatniej rekrutacji, mimo pojedynczego rocznika, przeżywały oblężenie. Starach myśleć, co będzie w czerwcu 2019. Dlatego analizujemy wszystko, co dotyczy rekrutacji. Ostatnio osobna zakładka pojawiła się na stornie internetowej MEN. Obie z córką zasiadłyśmy do czytania. Niestety zawartość mocno nas rozczarowała.

Pierwsza część zawiera kolorowe infografiki i tabele. W przystępny sposób zaprezentowano podstawowe zasady rekrutacji. Dla kogoś, kto tak jak ja zna rekrutację z lat poprzednich, wszystko jest jasne i czytelne – mimo pewnych uproszczeń. Bo zasady nie uległy zmianie. Są teraz wspólne dla wszystkich kandydatów w całej Polsce. Zarówno absolwent ósmej klasy, jak i absolwent gimnazjum, może uzyskać w postępowaniu rekrutacyjnym maksimum 200 punktów. Liczą się szczególne osiągnięcia, wolontariat, świadectwo z wyróżnieniem i oceny z czterech przedmiotów na koniec etapu edukacji, a także końcowy egzamin.

Wśród informacji zawartych w infografikach jedna obudziła moją czujność. Kurator do końca lutego 2019 ma opublikować listę konkursów, w których za wysoki wynik można otrzymać dodatkowe punkty liczące się w postępowaniu rekrutacyjnym. Tak samo było dwa lata temu, gdy do liceum aplikował średni syn. Do głowy mi nie przyszło, że to absurdalne rozwiązanie nadal obowiązuje! Już dwa lata temu późny termin publikacji tej listy budził ogromne kontrowersje. Utrzymanie w mocy takiego terminu w wyjątkowo trudnej rekrutacji 2019 roku świadczy o zupełnym braku wyobraźni. Urzędnicy zdają się mówić: „Kochane dzieci zbierajcie dyplomy do teczki, a w lutym dowiecie się, czy trafiłyście w gust kuratora.” Tymczasem stawka jest wysoka. 18 punktów za osiągnięcia to blisko 10% całej puli. To będą punkty, które w lepszych szkołach zadecydują o podziale miejsc. Mam w pamięci ogromny bałagan, który towarzyszył przyznawaniu tych punktów w czerwcu 2017 – sprowadzało się to do tego, że poszczególne szkoły musiały interpretować co w którym konkursie jest wysokim miejscem i werdykty te często nie były ze sobą zgodne. Jeśli to wszystko ma tak wyglądać w krytycznym roku 2019, to włosy stają na głowie.

W drugiej części zakładki przygotowanej przez MEN znalazły się pytania i odpowiedzi związane z rekrutacją. I tu ręce mi już opadły. Bo to jest materiał propagandowy czystej wody. Na dodatek materiał niedbale przygotowany, bo nikt nawet nie zadał sobie trudu, żeby uważnie przeczytać zamieszczone teksty. Dzięki temu na pytanie drugie „Czy są już pierwsze szacunki dotyczące liczby osób ubiegających się o przyjęcie do liceów ogólnokształcących na rok szkolny 2019/2020?” i na pytanie dziewiąte „Ilu uczniów będzie ubiegać się o miejsce w wybranym przez siebie liceum?” dostajemy identyczną odpowiedź. Trzeba ją zresztą kilka razy przeczytać, nim się w ogóle wyłapie jakiś sens. Jest tam mowa o rekrutacjach w latach 2004/2005 i 2010/2011 – jakby wielkość naboru sprzed lat miała jakieś znaczenie. Z pozostałych pytań i odpowiedzi także niewiele wynika. Pojawia się zapewnienie, że dla wszystkich absolwentów w roku 2019 będą miejsca w szkołach średnich, podany jest odsetek wybierających technika i szkoły branżowe (55%), ale nie wiedzieć czemu są to dane z roku 2017. Przecież rekrutacja 2018 już się odbyła. Na pytanie „Czy szkoły przygotowują się już do przyjęcia uczniów po szkole podstawowej i gimnazjum?” znowu pada pokrętna odpowiedź o porównywalnej liczbie miejsc (nie wiadomo jednak do czego porównywalnej). No i jeszcze pytanie, czy szanse dzieci będą mniejsze z kolejną odpowiedzią „nie wprost”, że o powstaną osobne klasy dla ciągu 3-letniego i 4-letniego…

Generalnie mam wrażenie, że narracja ministerialnej zakładki i całej akcji propagandowej ma poprowadzić czytelnika ku krzepiącym wnioskom. Nie ma się czym martwić. Podział miejsc w szkołach pomiędzy absolwentów gimnazjów i ósmych klas będzie sprawiedliwy (za to odpowiadają dyrektorzy), a miejsc wystarczy dla wszystkich (za co ręczą samorządy). Już tak bywało, że uczniów w szkołach średnich uczyło się więcej, niż uczy się w chwili obecnej.

Mój punkt wiedzenia różni się jednak od ministerialnego. Takie już moje matczyne prawo. Ja oczekuję, że moje najmłodsze dziecko nie będzie miało rażąco gorszych szans na dobrą edukację niż starsi bracia. A już je ma. Zeszłoroczna siódma klasa to była nerwowa szarpanina, w porównaniu z luksusowymi warunkami jakie starszym synom stwarzały ich gimnazja. Te gimnazja to były szkoły ze stabilną kadrą, z rozsądnymi planami lekcji. Starczało czasu i nauczycielskiego zapału na kółka matematyczne i przyrodnicze, które rozbudziły pasje synów do tych przedmiotów, na wymiany językowe, na projekty społeczne, a nawet na warsztaty wyjazdowe przygotowujące do konkursów. Tego wszystkiego w przedłużonej szkole podstawowej córki zabrakło. Jest za to bieg na oślep podporządkowany realizacji przeładowanego programu, ścisk i rotacje nauczycieli, którzy zresztą przestali się interesować czymkolwiek co wykracza poza realizację podstawy programowej.

Wobec zbliżającej się podwójnej rekrutacji chcę wiedzieć, czy prawa mojego dziecka do dobrego kształcenia będą respektowane na kolejnym etapie.Pamiętam, że naprawa szkół średnich miała być priorytetem reformy. Nie cieszy mnie wcale, że symulacja z udziałem sal lekcyjnych i wszystkich innych pomieszczeń, które można przerobić na sale lekcyjne w szkołach średnich, pokazuje możliwość upchnięcia tam dwóch roczników. Mnie interesuje jak rekrutacja przebiegnie w Warszawie, gdzie kandydatów ma być ponad dwa razy więcej niż w tym roku (mówi się o 44 000 zamiast 20 000) i jakie będą skutki przyjęcia podwójnej liczby nowych uczniów. Ja chcę wiedzieć, ile dokładnie miejsc dla absolwentów ósmej klasy będą miały licea, do których planuje aplikować córka i jaki będzie tam podział na profile. A na razie otrzymuję sprzeczne informacje. Bo w materiale zamieszczonym na stronie internetowej MEN z 29 sierpnia 2018 czytam, że szkoła marzeń mojej córki „nie powinna mieć żadnych problemów z przejściowym zwiększeniem liczby oddziałów w 2019”. Wiem dobrze, że w rekrutacji 2017, gdy papiery składał syn, ta szkoła otwierała pięć klas. W tym roku ruszyły już tylko cztery pierwsze klasy, a likwidacji uległ profil najmocniej interesujący córkę. Pytam więc w sekretariacie o plany na rok przyszły. Okazuje się, że zaplanowano siedem klas. Nie jest do końca jasne jaki będzie ich podział, kto dostanie trzy, a kto cztery oddziały. Nie jest też zatwierdzony podział na profile. Z wyżyn z ministerialnego gabinetu moje rozterki mogą wyglądać śmiesznie. Ja wiem jednak, że jeśli dla rocznika mojej córki w tej przykładowej szkole zostaną otwarte trzy klasy, a zamiast pięciu, które miał do wyboru jej brat, to ich sytuacja na progu liceum nie będzie taka sama.

Dysponuję pewnym doświadczeniem i wiem jak funkcjonują szkoły średnie. Mam świadomość, że na niekorzyść córki będą przemawiały także inne okoliczności. Miejsce w dobrej szkole to wcale nie jest pełen sukces – zaczyna się bowiem ruletka, kto będzie uczył najważniejszych przedmiotów. A tu przyszłoroczny nabór w Warszawie nie może liczyć na zbyt wiele. Nauczycieli z dobrymi referencjami jest mało, a ci, których szkoły przyjmą (załóżmy optymistycznie, że ktoś się zgłosi), będą potrzebowali kilku lat, by poznać specyfikę pracy w liceum, czy w technikum. Z powodu ścisku, konieczności realizowania dwóch różnych podstaw, podwójnej biurokracji i wszechobecnych nadgodzin wszyscy nauczyciele będą pracowali gorzej niż do tej pory. Będą mieli mniej czasu dla ucznia i mniej siły na prowadzenie dodatkowych zajęć – jeśli na te zajęcia znajdzie się w ogóle miejsce w przeludnionej szkole. Jednym słowem boli mnie, że eksperyment na mojej córce nie ograniczy się do klas VII i VIII szkoły podstawowej, ale będzie trwał aż do jej matury. To jest sześć długich lat, najważniejszych dla jej edukacji. Tych lat nikt jej nie zwróci.

B.D.

Autorka nie podaje swoich personaliów nie chcąc narażać na nieprzyjemności szkoły córki. Podstawy do takich obaw dają wypowiedzi minister Anny Zaleskiej, która winą za wynikające z reformy nieprawidłowości obarcza dyrektorów szkół.